Czym chata bogata. Teodorówka w deszczu.

Od dawna u nas cisza. Jej powodów jest wiele ale nie ustajemy w dążeniu do celu. Zapraszamy za to na Przypadkowy Przewodnik po Chatach Studenckich Beskidu Niskiego. Oczywiście nie byliśmy we wszystkich ale i tak warto napisać parę słów. Bo czemu nie? One też mają góry w domu. W swoich kuchniach goszczą strudzonych turystów, imprezowych studentów, przewodników czy innych włóczęgów. Czeka kilka wpisów, bo każda z czterech odwiedzonych przez nas Chat jest unikatowa, jedyna w swoim rodzaju. Na początek: Co to w ogóle są te chaty?

Obecnie Studenckie Chaty i Bazy Namiotowe jakie możemy znaleźć w spisach, nie są stricte miejscami studenckimi. Jednak kiedy studenckie kluby turystyczne w latach sześćdziesiątych przeżywały swój rozkwit, szukały baz w górach tylko dla siebie. Zwykle po przezwyciężeniu przeszkód finansowo-prawnych udawało się zdobyć jakąś chatę na końcu świata w stanie technicznym zwykle wymagającym mnóstwa pracy. Pierwsze chaty należały do klubów turystycznych z Gliwic i Katowic. Z założenia nie miały być zwykłymi schroniskami. Stanowiły bazę danego klubu. Miejsce, do którego się jedzie posiedzieć przy piecu, grać na gitarze i snuć wędrowcze plany. Były sceną wielu hucznych imprez i sposobem na alternatywne życie. Pierwszą chatą w Beskidach była, nieistniejąca już, chata na Sulowej Cyrli u stóp Babiej Góry. Po niej nastąpił rozkwit i jednocześnie powstała nowa forma turystyki. Z biegiem czasu bazy studenckie zamieniły się w schroniska. I wciąż są tym ciepłym światłem w deszczu i we mgle, na zgubionym szlaku. A czasem, trzeba się zgubić, żeby do nich trafić.

Na początku naszej wędrówki po Beskidzie stanęła, dobrze już nam znana, chata należąca do SKPB Warszawa w Teodorówce. Nie była w planach. Pierwotnie mieliśmy zacząć trasę biegnącą przez Słowację, lecz los zdecydował inaczej. Późno w nocy, porzuciwszy samochód na nowym, acz błotnistym, parkingu, zapukaliśmy do drzwi…

DSC_0263

To dom z lat 40-tych, położony u podnóża wzgórza Franków, na zboczu Gór Iwelskich. Największą zaletą „Teodorówki” jest malowniczy widok na Cergową, Duklę i pasmo Chyrowej. Leży w pobliżu Dukli, wiedzie do niej nieprzyjemna droga asfaltowa, która może lekko zniechęcić. Zejście z Chyrowej na asfalt i dalej do chaty to męka – szczególnie w duszności letniego deszczu, i w towarzystwie pęcherzy na stopach. Asfalt to zło. A gdyby tak wytyczyć ścieżkę przez łąki…?

Z Teodorówką wiąże nas pewien sentyment, dlatego postaram się wspiąć na wyżyny obiektywizmu. Wieść niesie, że SKPB Warszawa nabyło dom w stanie bardziej opłakanym, niż nie. Udało się jednak wyremontować jego część sypialną, w tym roku powstał lotniskowiec – dwupiętrowa prycza, co sprawia, że nocleg jest już praktycznie luksusowy. Nie było nam jednak dane wypróbować materacy, bo wędrujemy z psem – szkoda ich było – takich nowych, świeżych i białych. Pewnie po pierwszym sezonie przestaną takie być. Cóż, życie. Reszta chaty jest dużo mniej luksusowa. Najgorsze wrażenie robi odpadający tynk i poprzyklejane do ścian karimaty. Jednak… kiedy jest się niewybrednym, mało to przeszkadza, choć trochę złości, gdy się widzi podupadający dom. Jednak wierzymy w to, że opiekunowie chaty, wraz z dzielnymi pomocnikami, walczą o to, żeby się nie przewróciła i nie rozsypała w pył. W Teodorówce, jak i w innych chatach, funkcjonuje stanowisko Chatkowego. Jest to osoba odpowiedzialna za dom, w przypisanym sobie terminie. Jej zadaniem, w skrócie, jest dbanie o chatę i gości. Chatkowi zmieniają się co około tydzień i nie zawsze rzetelnie wypełniają swoje obowiązki. To przykre, bo dom utrzymywany jest z niewielkich przychodów z noclegów, 1%, budżetu SKPB i raczej skromnych datków pakowanych do słoja „Na remont…”.

Wszelkie sprawy organizacyjno techniczne znajdują się tu: http://www.skpb.waw.pl/chata.html

DSC_0232

A jak nas gościła Teodorówka? Przyjaźnie i ciepło. Jako nieliczni z odwiedzających dostaliśmy herbatę na wieczór, a rano nawet śniadanie. Jak zwykle trochę pomogliśmy, trochę posprzątaliśmy i naprawiliśmy. Przyjemnie jest się tam odciąć od internetu. Dyndać na hamaku między jabłonkami czytając książkę i świętując festiwal drzemania. A gdy chłodno wieczorem, rozpalić w piecu i rozmawiać do późna. Teodorówka jest spokojna, trochę samotna i melancholijna. Nawet jeśli śpi się na podłodze, to nie gniecie w bok, bo cisza otula. A rano, z kubkiem kawy podziwiać można mgłę w dolinie, albo słońce otulające Cergową. Dla nas były to tym razem mroczne deszczowe chmury przewalające się po niebie i niosące burzę, za burzą (lu: które też podziwialiśmy, bo mają dla nas ogromny urok – czy to z dołu, czy z boku ;)). Udało nam się jednak wypróbować tarp w połączeniu z hamakiem

DSC_0440.jpg

O tym sposobie nocowania napiszemy więcej kiedy indziej. Póki co- wspaniale!

Teodorówka była pierwsza i ostatnia na trasie naszej wędrówki. Po niej poszliśmy do Zawadki Rymanowskiej, o której napiszę w następnym odcinku.